nieoczekiwany zwrot akcji - odkrycia Poznania

Cześć! Hej! Dzień | dobry | wieczór! :)

Większość z Państwa zapewne się tego nie spodziewała, ale stało się nieuniknione (prędzej czy później). Stwierdziłam sobie, że wrócę tutaj, chyba z nową energią. 
Dla tych co nie wiedzą - blog powstał rok temu, na potrzeby zaliczenia przedmiotu o socjologicznych aspektach podróżowania. Semestr się zakończył, razem z nim regularność postów. Nie sposób się teraz z tego tłumaczyć, bowiem powodów mogę opisać wiele. Było dużo przygód, perturbacji, a ponadto z początkiem marca całkowicie zanurzyłam się w... NARKOTYKACH, którym poświęciłam całe, ponad 90 stron mojej pracy licencjackiej. 
Ogólnie, wracam tu bogatsza o nowe doświadczenia, nowe podróże, które z biegiem czasu, ujrzą tutaj światło dzienne. Także - stęsknionych za moją obecnością tutaj - serdecznie przepraszam i liczę na wybaczenie i dużo miłości kierowanej w stronę tego co tutaj będzie się wydarzało. 



Na początek postanowiłam, że nadam z miasta doznań - Poznania. Tutaj się dużo działo, dzieje się nadal, ale mi to odpowiada bo to moja całkiem szczęśliwa droga, którą obrałam. 




Toteż, nie przedłużając wstępu - bo oczywiście biorę się za to pisanie na ostatnią chwilę, a wuchta (PL - dużo) pracy przede mną jeszcze do jutra do 14, to... ZAPRASZAM na pokazóweczkę Poznania, który ostatnio znów zaczęłam trochę bardziej zwiedzać, bo przez wakacje niespecjalnie był jednak na to czas. 



Na pierwszy rzut idzie miejsce, w którym ostatnio pojawiłam się z rodziną na obiedzie. Było to:

MOŻE ZBOŻE
ul Woźna 2/3, Poznań




Na stół wjechały zupy dyniowe z kardamonem i gruszką, wegański stek BBQ i golonka. 
Kto mnie zna ten wie, że nie lubię golonki i choć mam jej zdjęcie na talerzu, to nie dodam go tutaj bo ona budzi we mnie już z samej nazwy estetyczny wstręt. Chociaż ponoć była dobra. Dla mnie to nadal golonka, więc no... ;)

Miejsce - bardzo przyjemne. Jestem zwolenniczką ładnych wystrojów i on właśnie wynagradzał mi oglądanko golonki na talerzu współbiesiadnika. Wygodne kanapy, pomysłowe nakrycia stołów - to jest coś co totalnie przyciągało moją uwagę. Same stoły nakryte w fajny, myślę, że ekologiczny sposób. Mówię to dlatego, bo nakryte były szarym papierem, który jak myślę w każdej chwili oczekiwania można było wzbogacić rysunkami i sentencjami, za pomocą postawionych na stole ołówków. Ul. Woźna jest w drodze do rynku toteż idąc z przystanku Małe Garbary nie sposób nie ominąć tego miejsca, bo sam wystrój przez okno zachęca już do zajrzenia choćby przez szybę lokalu.

Karta jak najbardziej wstrzeliła się w mój gust, bo nie było trudno jeśli chodzi o racjonalne żywienie, niemniej jednak, mi początkowo sprawiła trudności bo widziałam tam turbo dużo dobrych rzeczy, które chciałabym zjeść. Ostatecznie padło na wegański stek BBQ, z majonezem z fasoli i się kompletnie nie zawiodłam. Dużo zdrowego jedzenia na talerzu, jest dla mnie od zawsze bardzo OK. Spróbowałam również kremu z dyni i poważnie mówiąc - był mega dobry! Z gruszką i kardamonem świetnie łączył się smak dyni, na którą mamy obecnie sezon. 
W samej karcie z resztą, było sporo dań do wyboru właśnie z dynią, co pozwala mi myśleć, że miejsce dostosowuje swoją kartę pod to, jakie dobra w danym momencie daje nam natura. 

Ja się najadłam, golonka nie nakarmiła swą wielkością jegomościa, trzeba raczej było ją potraktować jako starter w tym przypadku dla spożywającego - niemniej jednak o wielkości posiłków nie ma co za bardzo tutaj debatować, bo każdy zjada tyle ile zwykł zjadać na co dzień i każdy musi określić, czy porcja jest wystarczająca czy też nie. 

Miejsce polecam, ceny przystępne, a sok jabłkowy turbo kwaśny ale 100%! 
Jeśli komuś udało się tam dotrzeć - dajcie znać co myślicie. ;)



Tego samego dnia, odwiedziłam również Cytadelę. Miejsce, które najbardziej lubię jesienią. Tegoroczny schyłek roku, obfituje w piękne słońce i wielokolorowe, jeszcze niezniszczone pogodą liście ledwo trzymające się na drzewach lub te, które już zaliczyły chodnik lub trawnik.


CYTADELA
Aleja Armii Poznań, Poznań

Może o aspektach historycznych Cytadeli nie będę się wypowiadać. Nie jestem od tego ekspertką, można to doczytać w internetach lub literaturze. Ja jednak nasyciłam tymi pięknymi kolorami oczy, nabiłam kroki i po prostu odpoczęłam. Było pięknie. Pewnie nadal jest, więc póki słońce albo nawet i deszcz, idźcie zanim liście spadną do reszty. Można to wtenczas potraktować jako zrobienie dla siebie czegoś dobrego. 
Weźcie kogoś pod rękę, za rękę, pod pachę lub nogę i śmiało! Do spaceru wymarsz!





Dzisiaj z kolei, spotkałam się z kobietą, która jest wybawczynią z opresji, jaką było starcie z egzaminem z języka angielskiego w lutym. Wybrałyśmy inne kierunki magisterek, kształcimy się nadal ale na innych wydziałach. Bardzo się ucieszyłam, jak Ania odezwała się wczoraj z propozycją  kawy i zakłócenia mojej pudełkowej diety jakimś ciastkiem. 
Oczywiście się zgodziłam, przeszczęśliwa, że zobaczę tę kobietę anioła!

Jako, że obie jesteśmy subtelne jak dwa płatki śniegu lub delikatnie pachnące pączki róż, albo ostatecznie jesteśmy słodkie jak dwa pączusie lukrem oblane i posypane najkolorowszą posypką, wybrałyśmy miejsce, do którego, żadna z nas dotychczas nie dotarła.

Była to

KAWIARNIA KOCIMIĘTKA 
ul. Ratajczaka 18, Poznań <- chociaż tak nie do końca. Trzeba wejść w bramę pod numerem 18 i iść Pasażem Apollo aż do takiego ładnego budynku, w którym jest kino Apollo.

Obie z Anną kochamy kitku. Jak wskazuje nazwa kawiarni - TAM SĄ KOTY. "One sobie chodzą, bawią się, śpią, w ogóle SĄ. I są takie milusie, mięciusie i w ogóle wooooooo".

Tak mniej więcej przebiegło nasze pierwsze 15 minut czasu, który spędziłyśmy w tym miejscu, które można nazwać przedsionkiem nieba. 




Te cudaki przypinki można kupić i jako samozwańcza największa klamociara świata, owszem sobie taką sprawiłam, bo czemu niby nie. Przecież pokochałam to miejsce sercem całym moim takim otwartym na te puszyste kocie kulki.






Oprócz przestrzeni, po której biegają szczęśliwe kotki (niżej widać wejście z siatką do pomieszczenia z kitkami) to można też sobie po prostu siąść i wypić kawę, czy gołąbka zjeść bez obecności futerka.



Drodzy Państwo, docieramy do miejsca przy, którym zdecydowałam, że wracam na blogowy rewir JUŻ, DZIŚ, TERAZ, ZARAZ. Bo takimi miejscami trzeba się dzielić. Jak widać na tablicy, można znaleźć zawieszony posiłek. To znaczy, że to miejsce jest #friendly dla dobrych serc i serc, które nie zawsze mają grosza przy duszy aby coś zjeść lub pozwolić sobie na coś przyjemnego na co dzień, ze względu na trudne sytuacje finansowe. Idzie zima i uważam, że takich miejsc jakby było więcej, to nam wszystkim byłoby jakoś cieplej, chociaż decyzja o wprowadzeniu czegoś takiego do swojego lokalu oczywiście przypadnie jego właścicielowi. Ale ja mam tak, że jak widzę takie rzeczy, to jako człowiekowi bardzo społecznemu, ogrzewa mi się serce i raduje się dusza, że tak można. W świecie, w którym każdy pędzi, zabiega o dobra i względy szefów, dyrektorów i obiektów westchnień, czasami można się zatrzymać i zrobić coś dobrego dla drugiego człowieka, tak po prostu. Bez powodu czy czegoś tam. Po prostu można być fajnym ziomkiem. I ja za to przybijam kocimiętce wielką 5!


Miejsce. Jejku. No. Pięknie tam jest. Kanapy, fotele, stoliki ze skrzynek, mostki do hasania dla kotów, drapaki również dla nich i zabawki - też dla nich. Miejsce zabezpieczone tak, żeby kitku nigdzie nie uciekały, a i nawet mają swoją przerwę w godzinach otwarcia lokalu, żeby mogły odsapnąć od homo sapiens. Więc spoko, każdy jest zadowolony. I wydaje mi się, że ktoś wybierając taki lokal, chyba wie jak wobec nich się zachować, żeby ich nie krzywdzić, wiadomo. Taką mam przynajmniej nadzieję.

Panie z obsługi - pryma sort! Dobra kawa, propsuję za mleko sojowe! :D Ani posmakował gofr z miodem i solonymi orzeszkami, a że ja od dobrych 3 tygodni nie jadam czekolady, a wręcz słodyczy  to ten kawałek ciasta pozwolił mi  się zasłodzić do końca życia (ew. końca roku kalendarzowego).
Ceny również przyjemne. Jak się uda tak studentowi odłożyć kilka groszy każdego dnia, to można tam się dobrze napić kawy czy herbaty i zjeść nawet coś słodkiego, żeby urozmaicić dietę, w której dominuje chleb posmarowany nożem i makaron z przecierem pomidorowym. Mam nadzieję, że z równie wysokim zainteresowaniem czytają tę notkę, skojarzą taką stateczną Panią w czarnym płaszczu, co się tak dużo uśmiechała i jojczyła nad istnieniem takiego super miejsca, razem ze swoją równie stateczną koleżanką Anną.

Miejsce polecam, jest super, a chyba nawet szukają kogoś na cały etat do pracy. Więc jak lubisz kitku i pracę w gastro (oba polecam!), to nie kombinuj ino zanieś CV bo e-mailem nie chcą. :)
I bardzo lubię to miejsce za uśmiech. Bo tam to się chyba wszyscy uśmiechają. Nawet te przetwory z rumem co na półkach do kupienia stoją.





OKEJ.
Dziś to by było chyba na tyle. Nie chcę zarzucać ogromem informacji, jakie dla Was posiadam, bo każdy kto zna Darynę (mnie w sensie), kto czyta mnie i ogólnie ogarnia mnie i mój nieco chaotyczny kontent, który równocześnie jest w pełni dla mnie charakterystyczny ten wie, że jak już się rozkręcę to mogę gadać i gadać.

Na zakończenie przesyłam Wam ostatniego żywego kwiata z doniczki - bo reszta sobie zaschła, bo ja nie umiem w kwiaty i siebie z 50 naleśnikami z mojego małego, domowego wesela, które początkowo miało być tylko taką imprezą dla najbliższych, a nagle okazało się, że jednak zabraknie mi widelców i noży. Tutaj pojawił się człowiek, który sytuację sztućcową ogarnął bardzo sprawnie, ale najważniejsze jest to, że jedzenia nie zabrakło. DLA NIKOGO! I nawet na wynos było.


Także ściskam serdecznie i...

do zobaczenia wkrótce. :) Bo na początku roku pisałam o tym, że chciałam zawsze pojechać do Gdańska, a na przełomie kwietnia-czerwca byłam tam chyba 3 lub 4 razy.

Także. W dotyku!
Dobrego! :)

Ściskam. Patronka.

 


*ciężko mi się tak pożegnać po długim czasie braku odzewu niemniej o tym jak stałam się Patronką też kiedyś pewnie opowiem.


Komentarze

  1. Sezon na dynię, sezon na jesień! Całe szczęście, że pomimo tego rozpaczliwie deszczowego tygodnia, październik oferuje nam przepiękne złoto i pomarańcz niemal na każdym kroku.
    Daryna, dzięki tobie wiem, gdzie pójdę na obiadową randkę z przyjaciółmi. Z pewnością zdam relację z wizyty i wystosuję swoją opinię.
    Kawiarnia kocimiętka... cóż. Byłam raz, więcej nie pójdę. Jestem wybredna, jeżeli chodzi o kawę i pod tym względem zawiodłam się. Kocham wszystkie Kitku i najchętniej sama przygarnęłabym wesołe stadko pod swój dach, ale nie dane mi było nacieszyć się ich obecnością w spokoju. Stolik, jaki mi zaoferowano, wysokością dosięgał połowy mej łydki, a warto podkreślić, że zamiast nóg do nieba mam dwie serdelki. Jeszcze pal licho ten stolik, gdyby na podłodze była jaka poducha, żeby poślady posadzić. Niestety, typowe kuchenne krzesła sprawiały, że próba zjedzenia ciastka i wypicia kawy zakończyła się fiaskiem, wszak nie będę odprawiać gimnastyki w chwili celebracji boskiego napoju. Pani, która przyjmowała zamówienie niestety nie była zbyt miła as well, ale może to zły dzień. Byłam raz. Jej jeszcze nie skreślam - stolik a i owszem.
    Czytając twoje teksty, słyszę jak je mówisz! To naprawdę rzadka umiejetność, żeby w ten sposób przekazać ton swojego głosu na piśmie. Podziwiam!
    Z drugiej strony, nie udało ci się uniknąć nieprzyjemnych powtórzeń. W niektórych miejscach są celowo - widać, spełniają swoją rolę, duży szacun - tak gdzieniegdzie sprawiają wrażenie masła maślanego.
    Cieszę się, że wróciłaś! Od zawsze podziwiam ciebie i twoje podróże, dlatego tym bardziej miło mi czytać kolejne relacje. Trzymaj się cieplutko i szerokiej drogi, dokądkolwiek cię zaprowadzi.
    P.S. Ładny ten kwiatek

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz